[TRANSKRYPCJA] – 06 O ciele i dobrostanie z Basią Tworek

Maria: Dobrostan zawodowy najczęściej kojarzy się z karierą, z tym jak zajmować kolejne stanowiska, jak się rozwijać na swoim stanowisku, jak się przebranżowić. Generalnie wszystko co jest związane ze sferą zawodową, kariery. Natomiast ja bardzo mocny nacisk kładę m.in. na ciało i wierzę w to bardzo mocno i głęboko, że na dobrostan zawodowy rewelacyjnie wpływa również ciało. Przypuszczam, że są osoby, które mogą o tym nie wiedzieć, więc chciałabym się Ciebie Basiu zapytać, co Ty o tym sądzisz? Co powiedzieć osobom, które nie są przekonane co do tego, że ciało jest naprawdę ważne?  

Basia: Przypomniałam sobie jak przyszłaś pierwszy raz na jogę dla indywidualistów i wtedy cisnęłaś crossfit ostro ale nie pamiętam czy dalej go cisnęłaś czy miałaś już zjazd crossfitowy. Pomyślałam o tym jak mówiłaś o tej karierze zawodowej. To jest super, bo jesteś w środowisku w którym ja nigdy nie byłam, nigdy nie pracowałam w korporacji, a jak chodzę do korpo to chodzę jako gość, jako pani od jogi albo jako psycholog, który przychodzi poprowadzić warsztaty. To jest bardzo śmieszne, bo zazwyczaj na tych warsztatach uczymy się głównie oddychać i odpuszczać, bo jak to w pracy – wszyscy jesteśmy w trybie zadaniowym i trudno się zatrzymać. Ja jako nauczycielka jogi mam na koncie kilku uczniów indywidualnych, którzy byli albo menedżerami albo dyrektorami. To czym charakteryzowała się ich praca to właśnie konieczność takiego ciśnięcia i myślę, że każdy etap awansów w ich karierze był związany z tym, że ta presja, która na nich spoczywa była coraz większą. Oni w bardzo ciekawym momencie przychodzili do mnie na jogę. Mianowicie, byli skierowani najczęściej przez tego samego lekarza psychiatrę, który był przekonany do jogi, wiedział jak bardzo ważna jest praca z ciałem, za co bardzo szanuję. Rozumiał, że nie chodzi o to, że wypisze receptę na psychotropy i powie „Przyjdź wtedy kiedy Ci się skończą”. Wiedział, że coś jest nie tak i ten element świadomości ciała i pracy z ciałem musi zaistnieć, bo w przeciwnym razie z ciałem stanie się tak, że ono zacznie funkcjonować jak „urząd skarbowy”, że tak powiem. Na początku te odgłosy z ciała są delikatne, takie jak zmęczenie, które można zignorować, uczucie napięcia, które się utrzymuje, a później przestajemy je czuć. To są te ciche wiadomości, których nie ma się ochoty odebrać, więc się je ignoruje. Lecz gdy przychodzi etap „komornika”, czyli etap w którym masz ostre zapalenie kręgosłupa, włączają Ci się stany lękowe, nie możesz spać, to już jest etap tzw. egzekucji. Wtedy musisz przyznać, że coś jest nie tak i musisz coś ze sobą zrobić. Osoby, które do mnie przychodziły były skierowane głównie ze stanami lękowymi, nerwicowymi, z bezsennością i ich historia zawsze była bardzo podobna – dużo pracowali, co wiązało się z dużym stresem, presją, odpowiedzialnością i konkurencją. Zaczynali odkrywać, że są bardzo napięci, więc na jakimś etapie odkrywali sport i z reguły były to sporty takie jak crossfit, bieganie. Na początku gdy odkrywali ten sport zaczynali dostrzegać, że pomaga im on usunąć to nagromadzone z całego dnia napięcie. Jak wiemy są różne sposoby radzenie sobie ze stresem, np. ktoś wraca do domu i od razu nalewa sobie szklankę whisky albo otwiera piwo i to jest jego sposób na obniżenie napięcia zarówno fizycznego jak i psychicznego – ale są też właśnie ludzie, którzy odkrywają to w sporcie. Ja uważam, że to jest fantastyczny pierwszy krok, bo ciało rzeczywiście w ten sposób zrzuca to napięcie, które kumuluje się w naszych mięśniach poprzecznie prążkowanych, czyli w mięśniach rąk, nóg, barkach, szczęce. Jeśli funkcjonujesz na co dzień w konkurencyjnym środowisku to często jest tak, że przestaje Ci wystarczać ta krótka przebieżka po pracy czy jeden trening crossfitu – zaczynasz przekraczać własne granice i rywalizować sam ze sobą lub z kolegami. Pojawia się wtedy kolejne pole nad którym chcesz mieć kontrolę i na którym chcesz być lepszy. Więc ciśniesz, a taki sport intensywny jak właśnie bieganie, crossfit czy triathlon, który ostatnio jest dosyć popularną dyscypliną działa w taki sposób, że z jednej strony rzeczywiście pomaga nam zrzucić napięcie z mięśni, ale z drugiej strony nie działa wyciszająco na nasz układ nerwowy. Takie sporty, w których możemy sobie wyobrazić, że przenosimy się na sawannę, moment kiedy biegnę i uciekam to dla mózgu jest to jasna sytuacja, że coś mi zagraża. Takie rzeczy jak sport dla przyjemności pojawiły się wraz z rozwojem cywilizacji – wcześniej tego nie było. Jak biegaliśmy znaczyło, że uciekamy albo gonimy, więc byliśmy w trybie gotowości. Jak chodziliśmy to prawdopodobnie dlatego, żeby znaleźć jedzenie – nie dlatego żeby chodzić sobie z kijkami przez las. Podsumowując to co się działo w organizmach tych ludzi w pracy – dostawali bardzo dużo napięcia, przeżywali bardzo dużo stresupo czym wybierali taki sport w którym cały czas przekraczali granice i chcieli być co raz lepsi przez co to napięcie psychiczne cały czas rosło. W dodatku gdy jeszcze trenujemy intensywnie i przesuwamy te granice to często organizm nie ma szansy się zregenerować i przez to, że ten sport był intensywny to układ nerwowy dalej dostawał stymulacji i informacje, że coś się dzieje, że mobilizacja dalej musi być. Po kilku-, kilkunastu miesiącach takiego funkcjonowania można powiedzieć, że licznik się trochę przekręca i układ nerwowy nie mając możliwości wyhamowania, wyciszenia się i przyłączenia w tryb regeneracji zaczyna dawać objawy takie jak stany lękowe, bezsenność, zespół przewlekłego zmęczenia. Związane z tym jest to, że nie można skupić się w pracy, w sporcie zaczynają spadać wyniki i nagle to poczucie omnipotencji na wielu płaszczyznach zaczyna się obniżać, przez co zaczynamy czuć się beznadziejnie w każdej dziedzinie. To jest ten moment, w którym idziesz do psychiatry bo przestajesz sobie radzić. Jeśli psychiatra jest mądry to wie, że przepisanie leków nie załatwi sprawy, bo problem leży trochę głębiej i warto zająć się pracą z ciałem. Już nie wspomnę o pójściu na psychoterapię czy do psychiatry, co w moim odczucia jest dużym aktem odwagi, bo to jest jakby stanięcie przed prawdą i przyznanie się do tego, że mam problem, coś jest nie tak i potrzebuję pomocy. Na pewno pójście do psychiatry po tabletki jest dużo łatwiejsze niż pójście na psychoterapię. Ale wracając do tematu pracy z ciałem wydaje mi się, że dla wielu tych osób, które do mnie trafiły z takim objawami psychosomatycznymi, joga stała się takim środkiem do tego, że rzeczywiście mogą się zatrzymać, wyciszyć i że, oni muszą się tego uczyć. Co swoją drogą jest ciekawe, że tak naprawdę w dużym aspekcie praca z ciałem i nad sobą polega bardziej na oduczaniu się niż na uczeniu się nowych rzeczy. 

Maria: W pójściu na crossfit bardzo podobało mi się to, że ja dopiero zaczęłam się uczyć jak wykonywać bezpiecznie ćwiczenia, ponieważ bardzo był kładziony nacisk na BHP. Ja dopiero tak naprawdę wtedy zaczęłam świadomie zwracać uwagę co ja robię ze swoim ciałem, w jaki sposób wykonuję ćwiczenia. Zastanawiałam się dlaczego nikt nie mówi o tym w szkole na WF. Minęło tyle lat, robiłam te ćwiczenia, ale nigdy nie słyszałam o tym, że są ważne takie aspekty jak podnosić plecy, miednicę, jak wszystkiego pilnować, jak robić przysiady, więc to było mega fajne. Natomiast rzeczywiście miałam tak, że wchodziłam do tej pracy i cały czas zadania, zadania i zadania przez co nie raz zapominałam pójść do toalety, a co dopiero pamiętać o tym, żeby się gdzieś przejść, zjeść coś. Przez jakieś 8 godzin byłam na takich podwyższonych obrotach, a potem od razu leciałam na crossfit i tam też od razu na wysokie obroty. A tam wygląda to tak, że wszyscy razem robią te ćwiczenia, jest ktoś kto zajmie pierwsze miejsce, jest również tablica na której zapisuję się swoje wyniki, więc jeszcze jest ten aspekt rywalizacji i dążenia do najlepszego wyniku. Bardzo dobrze pamiętam ten moment kiedy do Ciebie przyszłam na zajęcia i jak wyglądały moje ostatnie zajęcia crossfitu. Po takim całym dniu dokręcania się na maxa poszłam na zajęcia. Mój trener widział, że ja już jestem na granicy. Podszedł do mnie i powiedział żebym skończyła na dziś i poszła odpocząć. Ja w tamtym momencie się rozpłakałam. To był taki moment gdzie to całe ciśnienie ze mnie zeszło i to wtedy stwierdziłam, że to nie jest dla mnie. Jeśli przez cały dzień funkcjonuję na wysokich obrotach to potrzebuje jakieś przeciwwagi, muszę się uspokoić, wyciszyć. 

Basia: Bardzo świetnie, że to wyłapałaś i świetny trener, mega szacunek, bo nie raz jest tak, że ktoś nad tobą stoi. Teraz np. oglądam Last Dance i jest tam pokazane jak Jordan piłuje chłopaków z drużyny. W ogóle nie przyjmował tego, że ktoś jest zmęczony, przepracowany, nie miało to dla niego żadnego znaczenia. Osobiście często mam wrażenie, że wielu trenerów fitnessu i crossfitu dokręca bardziej śrubę, pobudza, więc naprawdę trafiłaś na świetnego trenera, że to wyłapał i poprosił żebyś odpuściła. Fajnie też, że sama przed sobą przyznałaś, że potrzebujesz tego wyciszenia i spróbujesz tej „nudnej” jogi. 

Maria: Dokładnie. Teraz już mam świadomość czym jest joga, bo trochę czasu już z Tobą spędziłam. Natomiast przypuszczam, że są osoby które nie do końca wiedzą czym ona jest. Więc powiedz nam czym jest, a czym nie jest joga? 

Basia: Bardzo dobre pytanie i też dosyć skomplikowane. Oczywiście jeżeli patrzymy z perspektywy tzw. przeciętnego Kowalskiego bądź przeciętnej Kowalskiej to joga kojarzy się tak, że wbijam się w wygodne i przede wszystkim piękne leginsy, rozkładam droga mate i robię jakieś dziwne, totalnie nudne wygibasy, sapie i oddycham. I oczywiście jestem tak super elastyczna, że bez problemu mogę zrobić szpagat albo założyć nogę za głowę i jednocześnie jestem tak silna, że mogę stanąć na rękach i wszystko to zrobić z uśmiechem. Potem siedzę w pozycji lotosu i medytuję. Robię jakieś praktyki oddechowe, piję dużo wody, okadzam się szałwią i robię zdjęcia na Instagram i opowiadam, że jestem „joginką”. To właśnie jest współczesny obraz tego co znaczy praktykowanie jogi. Takie wyobrażenie jest głownie przez osoby, które mają Instagram. Natomiast dla osoby starszej to jest wyobrażenie takiego ascety, z dredami, który jest tak szczupły, że ma żebra na wierzchu. I również siedzi w pozycji lotosu, odchudza się i robi lewatywę. Co pokolenie to inne wyobrażenie jogi, ale nie zmienia to faktu, że w naszej kulturze zachodniej joga kojarzy się z praktyka fizyczną, z ćwiczeniami i dyscyplinowaniem ciała. Odpowiedzialny jest za to Krishnamacharya. Jest to mężczyzna, który żył prawie sto lat – urodził się w XIX wieku a zmarł w XX. Jest on uznawany za ojca współczesnej jogi. Żył w Indiach, miał kilka indyjskich odpowiedników naszych doktoratów. Moim zdaniem to był geniusz, był naprawdę genialny i wiedział co robi. Miał duży poziom wrażliwości oraz wglądu i zrozumienia ludzkiej natury. Wybrał więc zawód, który w Indiach był mało szanowany jakim właśnie był nauczyciel jogi. Krishnamacharya wprowadził asanę czyli pozycję jogi i tę praktykę fizyczną wyprowadził na pierwszy plan. Można powiedzieć, że przez większość swojego istnienia joga była praktyką pracy z umysłem i ja najbardziej lubię taką definicje jogi, która określa cel jaki byśmy chcieli, żeby spełniło to po co właściwie wchodzimy na mate, po co siadamy do medytacji, po co czytamy te wszystkie teksty, po co się zajmujemy pracą z ciałem. Taka ogólna definicja jogi to wprowadzenie w nasze życie względnie trwałych zmian na lepsze i to jest bardzo ogólna definicja. To jest taki worek do, którego możemy wrzucić wszystko co nam pomaga, co sprawia że łatwiej nam się ze sobą skontaktować, nabrać samoświadomości, wziąć odpowiedzialność za swoje emocje, ciało, życie, związki. Kierując się tą definicją jogi można powiedzieć, że tak naprawdę każdy kto pracuje nad sobą jest joginem. Niekoniecznie trzeba do tego ćwiczyć. Każdy z nas ma taką swoją „skrzyneczkę z narzędziami”, której używa. W mojej skrzyneczce bardzo ważny jest ten aspekt ćwiczeń fizycznych, aczkolwiek nie jest on na pierwszym planie. Jako psycholog, który pasjonuje się neurologią, myślę, że dla mnie najważniejszy jest układ nerwowy i to co się z nim dzieje. Wszystkie narzędzia służą temu żeby jeszcze lepiej rozumieć ten układ nerwowy, jeszcze lepiej wymieniać się ze swoim ciałem biorąc pod uwagę to jak nasz układ nerwowy funkcjonuje i w taki sposób dobierać te praktyki – wszystko jedno czy jest to medytacja, pójście do fizjoterapeuty, do lekarza, na lekcję jogi, gimnastykę, pilates czy pływanie. Ogólnie takie zaopiekowanie, zajęcie się sobą. W moim poczuciu to wszystko jest joga, bo dbamy o siebie i staramy się siebie zrozumieć, wziąć za siebie odpowiedzialność i wprowadzić do swojego życia zmiany na lepsze. Jako nauczycielka jogi staram się tego uczyć i jak najmocniej przekazywać swoim uczniom, że samo to gdy wchodzimy na matę nie czyni z nas joginów, bo w takim razie każdy akrobata byłby joginem, a nim nie jest. 

Maria: Przyznam szczerze, że byłam raz na innych zajęciach z grupą gdzie było na sali 50 osób, nie wiedziałam w ogóle, że są różne rodzaje jogi i to była akurat ashtanga. Totalnie nie wiedziałam co się dzieje i zraziłam się na kilka lat. Pamiętam, że dla mnie dużym zaskoczeniem było jak przyszłam do Ciebie na zajęcia wprowadzające i pokazywałaś różne asany i mówiłaś, że może wyglądać tak albo tak – że nie ma jednego wzoru. Tylko, że najważniejsze jest to, żeby słuchać siebie i za tym podążać. A druga rzecz, że często zwracasz uwagę na to jaka jest funkcja tej asany, że coś się za tym kryje i jest to mocno powiązane z naszym układem nerwowym..  

Basia: Ja się bardzo staram was – uczniów – usamodzielnić. Pokazać, że zajęcia jogi nie polegają na tym, że przychodzicie, a ja was przeprowadzam przez kolejne ćwiczenia. Tylko żeby pobudzić i rozruszać kręgosłup po pracy. Dla mnie zawsze ważnym aspektem było to, żeby zapytać was z czym przychodzicie i jak się czujecie. Nie mam żadnego monopolu żeby decydować, że dzisiaj ja mam ochotę na skręty, więc wszyscy robimy skręty, albo mam ochotę żebyśmy wzmacniali obręcz barkową i robili pompki. Ignorowałabym wtedy fakt, że ktoś może mieć chory nadgarstek, a ja nawet nie zapytam tylko będziemy wzmacniać obręcz barkową, bo ja mam taki pomysł. Ten aspekt zapytania na początku uczniów z czym przychodzą, jakie mają intencje jest dla mnie ważny – jako dla nauczyciela -żeby dobierać praktykę adekwatnie do potrzeb osób które akurat tego dnia się pojawią na jodze. Ale jest również istotny z tego względu, że czasem to jest jedyny moment w ciągu dnia kiedy ktoś pyta jak się czujesz i nie oczekuje od Ciebie, że powiesz „I’m fine. Thanks” tylko wie, że oczekujesz szczerej odpowiedzi. Absolutnie nie mam na myśli tego, że to jest grupa psychoterapeutyczna i nie chodzi o to żebyśmy gadali każdy przez 20 minut o swoich uczuciach, tylko czasem powiedzenie na głos słów „czuję się źle”, „czuję się słaba”, „mam potrzebę poleżeć sobie dzisiaj pod kocem i przyszłam tutaj tylko po to, żeby sobie posiedzieć, poleżeć, wy sobie ćwiczcie, a ja sobie poleżę”. To jest jedyny moment w ciągu dnia kiedy my sobie dajemy prawo do tego, żeby się jakoś czuć, albo żeby czuć się lepiej niż wszyscy inni, bo np. wszystkim się nie podoba, że dzisiaj pada deszcz, a mi się to bardzo podoba i czuję się dobrze i daję sobie do tego prawo żeby się tak czuć. Tak na prawdę w tych zajęciach moment rozpoczęcia i zakończenia zajęć kiedy każdy mówi jak się czuję, z czym przyszedł a z czym wychodzi to w moim poczuciu zawsze jest taki najcenniejszy moment, bo dajemy sobie to prawo do tego żeby czuć się tak jak chcemy. To jest też taki moment porównania, gdy kończysz zajęcia i mówisz nagle „rozluźniły mi się barki” i dajesz sobie też prawo do tego, żeby to zauważyć. Myślę, że umiejętność zadawania sobie tych kluczowych pytań takich jak: „jak się czuję?”, „czego potrzebuję?” to jest ogromnie wartościowe i buduje samodzielność. Wiem, że mogłyby się pojawić głosy, bo są ważne i bardzo jasne, że gdybyśmy wszyscy zadawali sobie pytania jak ja się czuję, czego potrzebuję to byśmy się wszyscy porozłazili i byli jak miękkie kluski a cywilizacja nie poszłaby do przodu, bo każdy byłby skupiony na sobie i na swoich uczuciach. Wydaje mi się, że jest w tym bardzo dużo racji i jest to bardzo mocne. Nie wiem czy miałaś taką sytuację, że się oparzyłaś albo uderzyłaś, ale nie miałaś czasu, żeby to przeżywać tak bardzo, że Cię bolało tylko poszłaś dalej, po czym odkryłaś że masz pęcherz gdzieś na ręce albo dwie godziny później zorientowałaś się, że boli Cię noga, i zastanawiasz się co się stało. Nasze ciało i układ nerwowy są fantastycznie przygotowane do tego żeby odwrócić uwagę i chwilowo zamrozić to co się dzieje, żeby nie było cały czas takiego histerycznego „o Boże jak ja się teraz mam” – i to jest świetne i bardzo potrzebne. Nie chodzi o to, żeby każdy chodził cały czas z zeszytem i sobie notował jakie emocje przeżywa w danym momencie, bo tego nikt nie potrzebuje. W codziennym życiu, mamy swoje obowiązki, z których musimy się wywiązać życiowo i też nie każdy ból jest bólem nad którym się trzeba pochylać. Niektóre bóle egzystencjalne czy te w ciele trzeba przeskoczyć i iść dalej. Natomiast warto dbać o równowagę i o to, że jeżeli cały dzień biegnę, nie mam czasu żeby się zastanowić jak się czuję, odpuścić i odetchnąć to dobrze by było jakbym znalazła na to trochę czasu i skontaktowała się sama ze sobą, z własnym ciałem. Ogromnie ceniłam ten kurs, który mieliśmy. Trwał 3 miesiące na co składało się 20 spotkań i był w formie zamkniętej. Moim celem zawsze było nauczenie was samodzielności, bardzo ceniłam sobie w tym to, że miałam stała grupę, mieliśmy okazję się poznać. Ale też wielu z moich uczniów zrozumiało, że w jodze nie chodzi o to czy zrobią psa z głową w dół i dotkną piętami ziemi i czy w ogóle będą ćwiczyć tę jogę. Wiem, że część uczniów nie ćwiczy asany natomiast zostawiła sobie te narzędzia, które w moim poczuciu są najważniejsze, np. odkryli, że pływanie daje im wielką radość. Ale cały czas mówią, że zostało im to kontrolne pytanie „jak się czuję?”, „czego potrzebuję?”. Również została im uważność na ciało, na emocje i dawanie sobie prawa do nie czucia się zawsze w szczycie formy albo do pytania siebie „jak oddycham?”. Uczniowie wychodzą z zajęć i czują się kompetentni i samodzielni w pracy z własnym ciałem, z własnym układem nerwowym, że to rozumieją, a nie że czują się totalnie uzależnieni od tego jaką sekwencję im zaproponuję. 

Maria: Powiem Ci, że ja na co dzień pracuję z ludźmi to ten aspekt odpowiedzi na pytanie „jak się czuję?”, jest bardzo ciężki dla wszystkich. To jest taki moment na tych twoich zajęciach kiedy ludzie też tak naprawdę pierwszy raz zaczynają się zastanawiać „jak ja właściwie się czuję?”. 

Basia: To dużo mówi o naszej kulturze, cywilizacji, też są bardzo ważne informacje, że od momentu pójścia do szkoły jesteśmy szkoleni do samokontroli, np.: siedź w ławce przez 45 minut, nie ziewaj głośno, nie gadaj z kolegą, skup się na lekcji. A jeszcze wcześniej jest trening czystości dzieci. W każdym razie to, co jest premiowane i odróżnia nas od świata zwierząt, przyrody to to, że człowiek jest ponad światem przyrody, a często zapominamy skąd pochodzimy. To jest cecha którą mamy bardzo mocno rozwiniętą – tę zdolność samokontroli – i ona jest zawsze ogromnie uznawana w naszym społeczeństwie, kulturze. Samokontrola nie wiąże się tylko z kontrolą ciała ale tez kontrolą emocjonalną. Jest związana z tym, że nie okazujemy emocji przez różnego typu łatki społeczne, przekonania, że np. faceci nie płaczą. Ale ta samokontrola jest premiowana non stop przez co nagle się okazuje, że jedyne co znamy to umiejętność kontrolowania siebie w każdym momencie i w każdym aspekcie swojego życia. U mnie w domu tato zawsze mówił „nerwy do kieszeni” czyli, że mi się nie wolno denerwować. Płakanie publiczne było okropnie zawstydzające. Pamiętam ile lat takiej świadomej pracy nad sobą musiałam poświęcić, najpierw na zmianę przekonania, że to jest zawstydzające, żeby płakać albo się denerwować, a potem jeszcze przepracowanie i przełamanie się, że te uczucia są jednak okej. Zawsze jak mi się chciało płakać to włączał się głos, że nie mogę, bo to jest oznaka mojej słabości i nie powinnam tego robić. Samokontrola jest świetna, jest przestrzeń na niektóre emocje, a na niektóre nie ma, bo czasem trzeba wziąć się w garść i pracować. Jeśli jestem politykiem i płaczę nad konstytucją muszę wziąć pod uwagę, że to może nie być mile widziane bo ujmuje mi to profesjonalizmu. Od polityków oczekuje się konkretnych zachowań i że, wszystko będą trzymać w garści. Tego samego wymagają od pracownika w korporacji –  chcesz sobie popłakać idź do łazienki albo do domu. I jak wracamy do domu, zdejmujemy eleganckie ciuchy i wbijamy się w dres, lub chodzimy nago jest to takie obnażenie się przed prawdą i pozwolenie sobie na te uczucia, co jest trudne bo nie byliśmy do tego wychowywani. 

Maria: Dodałabym też żeby być świadomym skąd się biorą te uczucia. Dość często z problemem zgłaszali się menadżerowie, pracownicy, że np. odreagowują w domu. Wracają do domu i to jest ten czas kiedy powinni dać sobie prawo do tego żeby dopuścić do głosu te emocje, tylko czasami jest tak, że nie dają sobie prawa do tego, a zamiast tego włącza im się tzw. triger na wszystko, na nie umyty talerzyk i całą tę frustrację, którą zebrali po dniu w pracy wyładowują na innym domowniku. Wielokrotnie pracowałam z osobami, które były świadome, że nie wiedzą co zrobić, wiedzą że są dociskane w pracy albo mają za dużo na głowie i to ich stresuje, i są tak zmęczeni, że co chwilę wybuchają jak są w domu, bo w domu jest bezpiecznie, czują się pewnie. Tak jak dzieci np. w przedszkolu są grzeczne a przychodzą do domu i robią rozróbę na cały dom, bo czują się bezpiecznie. Myślę, że ta uważność jest bardzo ważna, żeby być świadomym, że jeśli miało się ciężki dzień w pracy to żeby poprosić partnera bądź partnerkę aby przejęła dzieci na dzisiaj bo ja musze trochę się ogarnąć i zadbać o siebie. 

Basia: Tak to jest bardzo ważne, to co mówisz, że wiem skąd się to bierze. Ale też bardzo istotny jest element psychoedukacji, którego nie dostajemy w domach, a w szkole też nie ma takich przedmiotów jak edukacja emocjonalna albo inteligencja emocjonalna. Ja bardzo polecam ściągnięcie sobie tzw. koła emocji i obejrzenie sobie ile tych różnych emocji jest, uczenie się tych nazw i identyfikowania stanów emocjonalnych. Często jedna emocja przykrywa nam drugą, nie umiemy się rozpłakać, zasmucić, więc się złościmy albo odwrotnie – ktoś się nie umie zezłościć, bo tak go uczono, że nie wypada więc jest smutny, przygaszony i oczekuje pocieszenia od innych. Więc wydaje mi się, że ten element psychoedukacji każdy z nas może sobie zafundować tym bardziej, że żyjemy w czasach gdzie każdy ma dostęp do różnych źródeł i warto zainwestować czas, w naukę rozpoznawania tego co ja tak naprawdę czuję. 

Maria: Dokładnie. Z jednej strony mówisz, że jak przychodzą do Ciebie uczniowie lub ludzie którzy dostali skierowanie od psychiatry czy od psychoterapeuty, żeby się zainteresować jogą jako jednym z narzędzi do pracy ze stresem czy różnymi stanami lękowymi. Ale też ta joga jest świetna jeśli chodzi o naszą sferę psychiczną, ale często też wspominasz o tym co my robimy naszemu ciału siedząc. Nasz tryb jest zupełnie inny od trybu tego naszych przodków, u większości z nas czas pracy to osiem godzin siedzenia przy biurku. I chciałam się Ciebie dopytać co dokładnie my sobie robimy? 

Basia: Myślę ze podsumowanie tego co sobie robimy może zostać określona w dwóch słowach tj. statyczne przeciążenie. Jednym słowem nasze ciało jest wspaniałą, zachwycającą machiną jest mega regulacyjna, ale nie jest stworzona do całkowitego bezruchu. W tej kwestii szwankuje i sobie nie radzi. Natomiast wszyscy czujemy to, że bardzo intensywnie ten bez ruch naszemu ciału fundujemy i odniosę się do kultury – co raz mniej potrzebujemy się ruszać, już nawet nie potrzebujemy wychodzić do sklepu bo ktoś nam przywiezie te zakupy. Ten lockdown dużo nam pokazał, że my tak naprawdę  nie musimy opuszczać domu jeżeli tylko dobrze się ustawimy, i możemy po prostu siedzieć, leżeć, przejść się do toalety i to jest jeden ruch, który jest potrzeby, a te toalet które mamy obecnie nie są zbyt funkcjonalne jeżeli chodzi o nasze ciało. Więc myślę, że dwa słowa które charakteryzują to co obecnie sobie robimy to jest właśnie fundowanie sobie statycznych przeciążeń w obrębie naszego układu ruchu, czyli stawów, więzadeł, mięśni. Najgorsze co możemy sobie dać to tkwienie w jednej pozycji, choćby to była najzdrowsza pozycja, bo nawet jak za długo leżymy to często jest tak, że zaczynają nas boleć plecy. Dzieje się tak, ponieważ krążki międzykręgowe w kręgosłupie nabierają wody i zaczynają puchnięć, co jest ich normalną funkcją ponieważ przez noc się regenerują i nabierają wodę. Za dnia kręgi naciskają na kręgi międzykręgowe to one stopniowo tracą wodę. Nawet przez leżenie nasze tkanki przestają funkcjonować, co można zauważyć u osób obłożnie chorych. Pojawiają się odleżyny, jelita przestają funkcjonować tak jak należy, bo potrzebują ruchu do dobrej pracy. To co wiemy o naszym ciele to, że potrzebuje być w ruchu i to co możemy sobie dać to oduczenie się w pracy tego czego nas uczono w szkole czyli tego, żeby siedzieć grzecznie w ławce i się nie wiercić, co dużo nam daje. Siedzenie na ziemi również ma duży wpływ, bo mamy pole do popisu w jaki sposób ustawić nogi, miednicę. Wydaje mi się, że to wiercenie się to jest taka pierwsza rzecz którą możemy sobie zafundować, a nie siedzenie statyczne w jednej pozycji. Też zwróciłaś uwagę kilka minut temu jak tak intensywnie pracowałaś, że zapominałaś iść do toalety i to jest też fantastyczna funkcja naszego ciała. Gdy mamy do zrobienia coś co nas kręci albo stresuje to skupiamy się nad tym w 100% i potrafimy wycofać świadomość z jakichś mięśni w ciele i skupić się tylko na tym co jest do zrobienia. I często jest tak, że – teraz już co raz rzadziej bo pracuję z ciałem – ale pamiętam jak np. na studiach często się łapałam jak coś pisałam i odkrywałam że mam lodowate stopy, nie wiem gdzie są, zimne ręce, barki podciągnięte do uszy, jestem zgarbiona, zaciśnięte żeby, nie piłam od nie wiem kiedy, muszę skorzystać z toalety i odkrywam to dopiero jak skończę np. rozdział lub jakiś etap pracy. Jest to bardzo charakterystyczne dla naszego ciała, dla nas, że wycofujemy świadomość i przez to, że to trenujemy od młodych lat szkolnych umiemy wytrwać w tej pozycji siedzącej i nawet tego nie zauważamy. To jest takie znamienne, że wychodzisz z pracy po tych ośmiu, dziewięciu godzinach gdzie siedziałaś, wsiadasz do autobusu i rozglądasz się za miejscem siedzącym, bo jesteś taka zmęczona. Wracasz do domu i najchętniej też byś obie usiadła na kanapie i wyłożyła nogi do góry, bo jesteś taka zmęczona. To jest prawda, że ciało potrzebuje odpoczynku, ale często pod tym zmęczeniem kryje się dużo zamrożonej w naszym ciele energii. Jest to zamrożona energia psychiczna stresu, napięcia, które zgromadziło się w mięśniach nóg, rąk, pleców, pośladków i często okazuje się, że jak w wrócimy z pracy spacerem, rowerem albo po pracy pójdziemy na ulubiony trening to nagle okazuje się, że ta energia wraca, chce się nam żyć, nastrój nam się poprawia, czujemy się lepiej, nie jesteśmy tak bardzo zmęczeni. Właśnie to statyczne przeciążenie zastojowe gdzieś tam się ulatnia, ale myślę, że w pracy też jesteśmy w stanie sobie dużo dać oprócz tego wiercenia się, na które możemy sobie dawać przyzwolenie, to jeszcze możemy zrobić sobie przerwy, np. ustawiać budziki i dzielić pracę na różne jednostki czasowe i po każdej takiej jednostce czasowej zrobić sobie przerwę. I myślę, że fajnie nastawiać sobie alarm w telefonie lub powiadomienie które da znać, że minęło 60min mojej intensywnej pracy umysłowej i teraz jest czas żeby wstać, przejść się po schodach, sprawdzić czy nie muszę skorzystać z toalety, czy piłam wodę lub porozciągać się trochę. 

Maria: Zwróciłam uwagę, że często mówisz rzeczy typu no właśnie korona… 

Basia: Teraz już nabrało nowego znaczenia, chodziło o koronę na głowie a teraz jest koronawirus. 

Maria: To akurat jest na czasie, bo ja ostatnio wymieniłam sobie biurko i po jednym dniu pracy, gdzie teraz mniej pracuję, nie te 8 godzin i dla mnie jest hardkor jak teraz nawet 3godziny pracuję przy komputerze, więc nie wiem jak wrócę do tego normalnego trybu. I po tych 3godzinach wyszłam sobie na spacer i poczułam, że tak bardzo mnie coś tutaj boli i zastanawiałam się o co chodzi i po jakimś czasie uświadomiłam sobie, że mam nowe biurko i pracuję na laptopie i po prostu cały czas wyciągałam głowę i przypomniałam sobie tę koronę, żeby tej głowy trak nie wyciągać tylko siedzieć prosto, trzeba się cały czas pilnować. 

Basia: Tak, bo praca z ciałem i pogłębianie świadomości ciała ma swoje plusy ale ma również kilka minusów. Plusy są takie, że pracując na bieżąco z ciałem i zwiększając wrażliwość w ciele możemy na bieżąco reagować, korygować. Dać laptopa wyżej, sprawić osobną klawiaturę, ustawić inaczej pracę, zrobić czas na przerwę, zmienić krzesło na piłkę. Świadomo korygujemy, wiemy jak się czujemy, wiemy kiedy jesteśmy zmęczeni potrafimy zrobić sobie przerw. Minusy są takie, że wtedy kiedy pracujesz nad świadomością ciała to pojawia się uczucie, że jest się mniej odpornym, np. kiedyś mogłam 12godzin nie ruszać się z przed biurka i było w porządku, dopiero jak po miesiącu mi się ciało posypało to zaczęłam czuć ze coś nie tak. Tutaj po 2godzinach bolą żebra, plecy, barki, kark i to myślisz, że to znaczy, że jest się słabym. Ale to nie znaczy, że jesteś słaba tylko, że jesteś w kontakcie ze swoim ciałem i ma to plusy i minusy. 

Maria: Właśnie pamiętam jak pierwszy raz poszłam na psychoterapię. Chciałam zająć się moim reagowaniem na stres, dość szybko się stresuję. Teraz już nad tym pracuję żeby wyłapywać te momenty i wiedzieć jakie sytuacje są dla mnie potencjalnie stresowe i starać się je minimalizować. Natomiast pierwsze pytanie pani psycholog było czy boli mnie górna część pleców, ja na to że nie, nigdy mnie nie bolały. Dopiero jak wyszłam od niej z gabinetu to zaczęłam się nad tym zastanawiać i odkryłam, że mam bardzo spięte plecy i a ja w ogóle nie zwracałam wcześniej na to uwagi. 

Basia: Urząd skarbowy – znowu do tego nawiążę. A potem się ktoś budzi, że ma dyskopatię w odcinku szyjnym albo cieśń nadgarstka albo łokieć tenisisty, a nigdy nie trzymał rakiety tenisowej, albo gdy dentysta mówi, że masz starte szkliwo i plomby, że trzeba coś z tym zrobić, a ty nie wiesz o co chodzi, bo przecież w ogóle się nie stresujesz 

Maria: Kiedy to było? Jakoś rok temu czy kiedy? Ta twoja malasana everyday 

Basia: Wydaje mi się, że około rok temu to wymyśliłam ale to trwa i trwa everyday 

Maria: Ma trwać, to jest niesamowite że tyle czasu i cały czas. Dlatego chciałam poświęcić osobny kawałek żebyś zdradziła czym jest ta cudowna pozycja. Nawet moja mama w trakcie tego lockdownu zaczęła ćwiczyć z Polsatem i taki pan prowadzi tam trening dla seniorów i nawet on ostatnio opisywał tę pozycję i mama mówiła, że ciężka była. Wydawało się że to łatwizna ale jednak nie. 

Basia: Malasana to jest pełne kucnięcie z piętami na ziemi. Prawda jest taka, że możemy podejrzewać, obserwując kultury tzw. natywne czyli mniej ukrzesłowione, że tak to ujmę, to dla nich kucanie jest poniekąd naturalne dla ciała w przeciwieństwie do siedzenia i ugniatania naszych udręczonych mięśni pośladkowych. Kiedyś pewien, mądry fizjoterapeuta powiedział, że „mięsień pośladkowy jest wspaniały, majestatyczny, jest jednym z najważniejszych prostowników i z  niewiadomych powodów wszyscy na nim siedzimy”. Więc kultura krzeseł i tych eleganckich siedzących toalet trochę nas upośledziła w kwestii ruchomości naszych stawów i niestety również grubości tkanki łącznej, która te stawy stabilizuje, czyli więzadeł i ścięgien, które odpowiadają za prawidłowe funkcjonowanie naszego aparatu ruchu. Gdy siedzimy na krześle albo na kanapie z nogami spuszczonymi w dół to zauważamy, że w obrębie kończyny dolnej ten kąt wszędzie wynosi ok 90 stopni, czyli mamy stawy skokowe zgięte tylko w 90 stopniach i w ten sam sposób również biodra. Z reguły w naszej kulturze mało jest okoliczności, okazji do tego żeby ten kąt zgięcia w obrębie kończyny dolnej i bioder był większy, bo poniekąd odbieramy sobie fizjologiczną możliwość zginania tych stawów. Jak wiemy nasze stawy dążą do nieruchomości, więc jeżeli nie zapewnimy naszemu ciału ruchu w różnych zakresach to będziemy je tracić, tak jak to jest z mięśniem który zanika gdy nie jest używany. Mało tego – jeżeli nie budujemy większych zakresów w stawie to tkanka łączna, czyli nasze więzadła robią się cieńsze i słabsze, bo nie potrzebujemy ich używać w takim zakresie, żeby mocno nas trzymały. Więc można powiedzieć, że dzięki zdobyczom cywilizacji takim jak windom, samochodom , dostawcom jedzenia, krzesłom, toaletom sami sobie fundujemy to, że nasze ciała są co raz bardziej ociężale, upośledzone i bardziej podatne na kontuzje. Jak się zazwyczaj nie schylasz, a kiedyś będziesz musiała szybko i intensywnie się schylić to rośnie szansa tego, że twój mózg nie wysyłał przez cały czas do twojej tkanki łącznej sygnałów takich jak: schylaj się, wzmacniaj się, rób się co raz grubsza. Jeśli się nie schylasz to nie ma tego sygnału i tkanka łączna robi się cieńsza, słabsza i tak samo z kościami – wytracamy ich gęstość i często jest tak, że robiąc jakiś pozornie banalny ruch okazuje się że robimy sobie kontuzje, bo nawet schylanie się może być złe, bo nie umiemy tego robić. Ja się z tym często borykam jak przychodzą do mnie uczniowie na jogę i dużo czasu poświęcam i tego mojego gadania i powtarzam to jak mantrę żeby robić w swoich zakresach, szanować ciało, robić powoli, powtórzyć kilka razy, dać sobie czas, ponieważ nasze ciało potrzebuje najbardziej czasu, ono się zmieni, zmodyfikuje, wzrośnie elastyczność, siła, gęstość tkanki łącznej – tylko dajmy sobie czas. Wracając do tej pozycji kucającej, która dla nas wszystkich teoretycznie powinna być bardzo łatwa, ekonomiczna, a w większości wypadków powinna naturalnie zastępować siedzenie. W Warszawie do czasu koronawirusa było dużo pracowników z Ukrainy i było widziane często, że osoby z Ukrainy sobie kucali na przystanku, albo pod sklepem jak wyszli na papierosa, jak mieli wolne od pracy. I to jest dużo zdrowsze niż siedzenie przy biurku, ale dla nas jest to dużo cięższe. Często od moich uczniów słyszę, że jak kucają to nie mogą postawić pięt na ziemi, albo im bardzo szybko cierpną nogi albo wręcz bolą kolana, ale to nie jest sygnał do tego, żeby już nigdy w życiu nie kucali tylko sygnał żeby dostrzec, że ciało traci funkcjonalność w tych zakresach. Zgięcie w stawie skokowym większe niż 90 stopni przestaje być możliwe, bolą pachwiny, cierpną nogi, bolą kolana, a to znaczy, że trzeb dać sobie czas, więc albo coś podkładam pod pięty, albo pod pośladki żeby odciążyć kolana, opieram się o ścianę albo dawkuję czas kucania. Ale moim celem jest przywrócenie tych zakresów moim stawom. Tym bardziej, że kucanie ma mnóstwo korzyści, bo uelastycznia całą kończynę dolną, zwiększa zakresy w biodrach, rozciąga pachwiny, przewodziciele, odciąża pośladki. Może przywrócić właściwe ciśnienie w jamie brzusznej, co wiąże się z tym, że mamy szanse przywrócić właściwe funkcje w obrębie dna miednicy. To jest też dobra pozycja dla naszych jelit, więc jeśli ktoś ma problem z jelitami to polecam bardzo. Kiedy kucamy to korzystają również na tym dolne plecy, a że ciało to jest stan naczyń połączonych to można powiedzieć, że korzystamy w całości, bo skorzysta również głowa, cały kręgosłup, barki, ręce. Więc polecam, ale nic na siłę oczywiście i słuchamy ciała. 

Maria: Cudownie no i ćwiczymy. Na twoim kanale na YouTube można zobaczyć rozłożoną tę pozycje na czynniki pierwsze. 

Basia: Tak, tytuł filmu to „jak zrobić malasan”. 

Maria: Chciałam spytać o aspekt, który według mnie jest jednym z najcięższych z całej praktyki. Jak zaczynałam z Tobą zajęcia to zaczyna się od tego i kończy się na tym i dla mnie to jest najgorsza cześć każdej praktyki, czyli medytacja. Czy możesz coś powiedzieć o tym? Dlaczego to jest takie ciężkie? A przynajmniej dla mnie. 

Basia: Medytacja ma być ciężka i przede wszystkim jest bardzo ważna. Mówiąc o medytacji widzimy jakiegoś starego mężczyznę pod drzewem w pozycji kwiatu lotosu i konieczny jest ten kwiat lotosu i konieczne jest to siedzenie z pół przymkniętymi oczami, bo tak to to w ogóle nie wiadomo co. Medytacja podobnie jak joga to taki duży worek do, którego możemy wrzucić dużo rzeczy i wydaje mi się, że każda tradycja ma swoja praktykę medytacyjną. Mamy np. medytacje chrześcijańską, w naszej kulturze to jest bardziej taki namysł, poddawanie się refleksji i myślę, że takim wspólnym mianownikiem jest to że medytacja to nie jest czynność tylko stan umysłu, którego poszukujemy. Dla mnie jako psychologa zawsze było najciekawsze, skąd wiemy, że ktoś medytuje, a nie po prostu usiadł sobie po turecku i zamknął oczy. Odpowiedź jest bardzo prosto. Jedynym sposobem, żeby zbadać czy ktoś jest rzeczywiście w stanie medytacji jest zbadanie częstotliwości jego fal mózgowych, poprzez podłączenie go do EEG i sprawdzenie jak jego mózg działa, Jeżeli fale mózgowe będą z częstotliwości delta, która jest charakterystyczna dla stanu medytacji, głębokiego spokoju, głębokiego snu, ale bez marzeń sennych to wtedy możemy powiedzieć, że ktoś jest w stanie medytacji. To nie jest czynność tylko poszukiwanie w sobie stanu, że jesteśmy tu i teraz, jesteśmy w chwili obecnej, jesteśmy świadomi, wiemy co się dzieje chociaż zwykle są to momenty, w których najczęściej nie dzieje się nic i dlatego medytacje są takie trudne i nudne dla naszego mózgu. Przez to, że mamy dostęp do Internetu, urządzeń mobilnych to jesteśmy przyzwyczajeni do nieustannej stymulacji. Rzadko zdarza się ktoś kto czeka w kolejce w sklepie albo czeka na przystanku i nie ma telefonu albo słuchawek z podcastem lub z muzyką. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego poszukiwania informacji i stymulacji naszej uwagi. A stan medytacji oczekuje od nas aktywności umysłowej, bo to jest stan zatrzymania, uważnego bycia. Czasem nawet bez nazywania tego co czujemy – tylko to jest nasze jedno wielkie „jestem”. Gdy przychodzą do mnie uczniowie mówią, że nigdy wcześniej nie medytowali to się ich pytam czy kiedykolwiek w swoim życiu mieli taki moment, że gdzieś wyszli i zobaczyli jakiś cudowny widok, piękne niebo i czy mieli moment takiego zachwytu, zatrzymania się nad pięknem przyrody. Myślę, że to jest stan takiego „jestem” i jest on oczywiście bardzo trudny i do osiągniecia tego stanu mamy bardzo dużo praktyk zaczerpniętych z innych tradycji. Wiemy już to o sobie, że nas umysł pędzi i chce stymulacji, a my w poszukiwaniu tego stanu musimy go trochę ujarzmić i wyciszyć nasze wewnętrzną zwierzę. Z różnych szkół duchowych możemy zaczerpnąć sobie różne narzędzia medytacyjne. Jest cała grupa takich praktyk, które mają sprawić, że się skoncentrujmy i będziemy skupiać się tylko na oddechu, tylko mantrze, na jednym miejscu w ciele albo tylko na jednym wyobrażeniu i to jest grupa praktyk koncentracyjnych. W ich wyniku zwiększy nam się grubość kory przedczołowej, a jest to obszar w naszym mózgu odpowiedzialny m.in. z samokontrole i siłę woli, więc opłaca się, to rozwinięta kora czołowa czyni z ludzi ludzi. Dzięki temu i zmotywowaniu się tego co jest trudniejsze stajemy się zwycięzcami. Zadaniem tych praktyk koncentracyjnych jest zwiększanie samokontroli, a ich efektem jest zwiększanie grubości kory przedczołowej. Druga grupa praktyk to praktyki uważnościowe. W uważności chodzi o to, żeby być świadomym, że jest się w chwili obecnej i w przeciwieństwie do praktyk koncentracyjnych te praktyki mają działać w życiu codziennym, np. jak idę po schodach to jestem świadoma tego, że idę, jak jem to jestem świadoma że jem. Myślę, że tak naprawdę można wyróżnić jeszcze trzecią grupę praktyk i w moim poczuciu najważniejszą, są to praktyki które trenują w nas empatie. Jest to tzw. medytacja miłującej dobroci. Trenuje ona w nas poczucie życzliwości do siebie, świata, poczucie wdzięczności. Ona mi się wydaje najcenniejsza ze względu na to, że przestajemy z jednej stronie myśleć egoistycznie ale z drugiej strony przede wszystkim myśleć jednak pesymistycznie o świecie, o tym co się dzieje. Wiemy też o naszym mózgu to, że z dużo większą łatwością przychodzi mu dostrzeganie zła, zagorzenia i deficytu w świecie. 

Maria: Dokładnie. Ja ostatnio włączyłam sobie tę medytację miłującej dobroci, którą masz też na YouTube i dla mnie ona jest bardzo silna. Jest cudowna, jest oczyszczająca, ale jak jest etap gdzie myślisz o sobie to ja się popłakałam nad tym. Uwielbiam tę medytację. 

Basia: Jest taka mówczyni w Stanach Brene Brown. Napisała kilka książek, które też są na polski przetłumaczone. Ma też całkiem fajne wystąpienie na TEDzie i mówi o sile wrażliwości. Jedna z polskich książek nazywa się „Dary Niedoskonałości”, a druga „Z Wielką Odwagą”. Jej wystąpienie można chyba nawet znaleźć na netflixie. W każdym bądź razie jest ceniona za to, że wrażliwość, której większość z nas się wstydzi, stara się ją maskować albo jej się wyzbyć bo jest uważane za słabość, a tak naprawdę wrażliwość może stać się naszą super mocą. Ja się z tym zdecydowanie zgadzam, dla mnie ta medytacja też jest bardzo poruszająca. Jest bardzo prosta, najpierw wysyłamy dobre życzenia komuś kogo kochamy, następnie sobie i osobie, która jest dla nas totalnie obojętna, wysyłamy te dobre życzenia też osobie z którą mamy problem, konflikt. W badaniach mózgu mnichów buddyjskich, bo wydaje mi się, że ona jest zaczerpnięte z praktyki buddyjskiej, która nazywa się Metta Bhavana. Okazuje się, że mnisi którzy regularnie medytują mają bardzo mocno rozwinięte ośrodki w mózgu, które odpowiedzialne są za naszą empatyczność i ją rozwija. Często słyszę, że największe emocje będzie budzić u nas ta osoba negatywna, tymczasem wiele osób podkreśla tę trudność i ogromne poruszenie przy wysyłaniu tych dobrych życzeń do siebie. Wiele osób mi pisze, że pierwszy raz kiedy życzyła sobie dobrze to czuła, że nie najlepiej świadczy to o naszej kulturze. Natomiast dobra wiadomość jest taka, że to, że medytacja ta jest tak powszechna zawdzięczamy aspektom naszej kultury, chociażby globalizacji, temu, że otwieramy się na adaptowanie tych sztuk jakimi są medytacje, tudzież jakieś inne elementy praktyk wschodu z których możemy czerpać, jeżeli oczywiście to czujemy bo nic na siłę. 

Maria: Tak, dokładnie. Natknęłam się ostatnio na badania Barbary Fredrickson, która była prezesem Amerykańskiego Stowarzyszenia Psychologii Pozytywnej. Przeprowadziła serię badan na wykorzystanie tej konkretnej praktyki w leczeniu psychoterapeutycznym i podobno daje bardzo dobre efekty, więc jest to naukowo przebadane narzędzie. 

Basia: Więc bierzmy, bo jest to banalnie proste. 

Maria: Otóż to. A odnośnie tej medytacji to zaczynam teraz czytać „Projekt Produktywność”. I już na samym początku pierwsze od czego zaczyna to, że poszedł na jogę i się zakochał w tych zajęciach. Ma on zajawkę, żeby być maksymalnie produktywnym. Podoba mi się, to że zaczyna się właśnie od tego, że poszedł na jogę, a druga rzecz, że medytował i to co odkrył to, że medytowanie pomaga mu się skupić na tu i teraz. Ale dzięki temu, że zwiększa tę uważność to jest w stanie wyjść z działania na autopilocie gdzie realizuje wszystkie zadanie nie zastanawiając się czy musi je zrobić, jak je zrobić tylko dzięki temu, że poświęca ten czas na medytację, żeby się po prostu zatrzymać to daje mu większa możliwość żeby skupić się na zadaniach które ma do zrobienia i się zastanowić czy wszystkie te zadania musi zrobić. Czy wszystkie musi zrobić w takiej kolejności, czy musi je zrobić dzisiaj, czy nie może wykorzystać już jakiegoś gotowego narzędzia do tego. Odkrył, że żeby być produktywnym nie trzeba usiąść i cisnąć wszystkich zadań tylko usiąść i się zastanowić co my musimy zrobić. Do tego bardzo pomaga medytacja, żeby się wyciszyć, zastopować, zatrzymać i na spokojnie temu przyjrzeć. 

Basia: Świetny paradoks naszej efektywności, że możemy być wysoce efektywni dopiero jak sobie odpoczniemy. I jak się zatrzymamy, wyciszymy to jest wspaniale i myślę, że tak naprawdę niewielu z nas daje sobie na to przestrzeń, bo często jak odpoczywamy to robimy to z wyrzutami sumienia. Była taka instytucja w Anglii która nazywała się Gentleman of Leisure. Bogaci dziedzice szczycili się tym, że marnują swoją fortunę i przepuszczają ją na rozrywkę, odpoczynek, polowania. A teraz jak na to patrzymy to nawet te ideały i dziedzice wielkich fortun, ale i milionerzy cały czas mają potrzebę dawania znać, że oni cały czas pracują. A oni tak naprawdę mają fundacje etc. i tego leisure nie ma wcale. Więc myślę, że dobrze tak sobie z przymrużeniem oka pomyśleć, że nawet komputer działa lepiej jak go zrestartujemy, więc dawajmy to sobie bez wyrzutów sumienia. 

Maria: Pięknie powiedziane. I tym optymistycznym akcentem zbliżamy się do końca, chciałam jeszcze tylko powiedzieć, że jeśli chcielibyście posłuchać Basi, to ma rewelacyjny podcast, który prowadzi razem z Michałem Trzcińskim, który nazywa się Jogapdejt i który gorąco polecam. Poza tym Basia prowadzi newsletter który wysyła co poniedziałek, więc też zachęcam żeby się zapisać no i oczywiście zajrzeć na YouTube, jest tam masa fajnych rzeczy. A Tobie Basiu dziękuję za rozmowę. 

Basia: Jejku, dziękuję za tak wspaniałą rekomendację i za rozmowę. 

Related Posts

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.